sobota, 14 września 2013

ROZDZIAŁ 11

W całym domu od rana roznosił się zapach wigilijnych potraw. Naprawdę pachniało cudownie. Zadaniem moim i Justina było po prostu nie przeszkadzanie w przygotowaniach, więc siedzieliśmy w ogromnym salonie i oglądaliśmy świąteczne komedie.
- Ktoś chętny do pomocy przy ubieraniu choinki?- przerwał nam seans filmowy dziadek Justina.
- Ja! - zerwaliśmy się z Justinem na równe nogi - Zawsze to uwielbiałam. - dodałam stając u boku mężczyzn.
Zabraliśmy się za ustawianie drzewka, żeby następnie pięknie je udekorować. Justin zachowywał się przy tym jak małe dziecko, któremu uśmiech nie znika z twarzy. Kiedy skończyliśmy nasze zadanie, choinka wyglądała.. przyzwoicie.
- Dobrze, idzcie się przygotować. Za 20 minut wszyscy tu będą i będziemy mogli zacząć kolację. - powiadomiła nas babcia Diane.

Kiedy gotowi zeszlimy na dół, goście byli już w salonie. Justin nie żartował mówiąc, że będzie cały dom ludzi. Przywitałam się z każdym z osobna, próbując zapamiętać wszystkie imiona. Niestety, okazało się, że rodzeństwo Justina dzisiaj nie dotrze z powodu chorony Jaxona i nie będę miała okazji ich poznać.
Po tym, jak dziadek Bruce, jako głowa rodziny złożył wszystkim życzenia świąteczne, w końcu mogliśmy zacząć kolację. Okazało się, że zapach przygotowanych potraw równał się z ich smakiem w stu procentach. Pycha! Przy kolacji miałam możliwość poznania lepiej kuzynki Justina, Veroniki. Przemiła osoba.
- Czas rozpakować prezenty! - przerwał moją rozmowę z Veroniką, mój chłopak.
- Taaaaak! - zawołała młodsza część gości.
Justin podbiegł do choinki i zaczął rozdawać prezenty.
- Ten dla babci Diane. - uśmiechnął się wręczając dużą paczkę swojej babci.
- Dziękuję skarbie. - odwzajemniła jego uśmiech. - Ciężki! - zaśmiała się.
- Hmm, a co tutaj mamy? To dla ciebie Tommie.
- Dzięki Justin! - zachichotał brat Veroniki.
- Rozpakuj, jestem ciekaw co dostałeś! - powiedział zaciekawiony Justin.
- Zobacz! To samochód na pilot! Mikołaj jest super! - krzyczał Tommie, a wszyscy w salonie śmiali się.
Nasze mamy były zachwycone prezentami, które od nas otrzymały. Właściwie, każdy cieszył się ze swoich upominków.
- A to dla ciebie. - powiedział Justin podając mi pudełeczko.
- Dziękuję. - odpowiedziałam. - A ten dla ciebie. - uśmiechnęłam się podając mu prezent dla niego.
- No nie wierzę! - zaśmiałam się kiedy otworzyłam prezent od Justina.
- Coś nie tak? Nie podoba Ci się?! - zmartwił się chłopak.
- Nie! Naszyjnik jest piękny, wszystko jest piękne. - uśmiechnęłam się cmokając go w policzek.
- Więc o co chodzi? - jego mina nadal była zmartwiona a teraz na dodatek zdziwiona.
- Otwórz swój. - zaśmiałam się.
Okazało się, że oboje wpadliśmy na taki sam pomysł. Tak jak swoim mamą, sobie nawzajem kupiliśmy naszyjniki z naszymi inicjałami.
- Kiedy to zrobiłaś? Przecież cały czas byliśmy razem. - śmiał się Justin.
- Ma się swoje sposoby. - również się śmiałam.
- Dziękuję! - uśmiechnął się i tym razem to on pocałował mnie w usta.
- Ja też. Za wszystko. - odpowiedziałam.
Po kilku godzinach wspólnie spędzonego czasu, goście zaczęli odjeżdzać lub szli spać do pokoi.
- Jesteś zmęczona? - zapytała moja mama.
- Nie, jest dobrze. - uśmiechnęłam się do niej.
- Cieszę się, że tu jesteśmy. - odwzajemniła mój uśmiech.
- Ja też mamo, ja też. - odpowiedziałam przytualając ją mocno. - To moje najlepsze święta w życiu. - dodałam.
- Miło widzieć moją córkę szczęśliwą. - uśmiechnęła się smutno.
- Coś nie tak mamo?
- Wszystko jest w porządku. - odpowiedziała mi szybko zmieniając wyraz twarzy. - Ty nie jesteś zmęczona, za to ja podwójnie. Pójdę się położyć, a wy sobie siedżcie. - pogłaskała mnie po ramieniu i wstała. - Dobranoc wszystkim.
- Dobranoc. - odpowiedzieliśmy równo.
Dziadek Justina to z pewnością najlepszy kawalarz na świecie. Do 2 w nocy opowiadał nam kawały i różne śmieszne historie. Uśmieliśmy się za wszystkie czasy, do momentu kiedy babcia Diane nie kazała "dać młodym spokoju". Jednak my nie mieliśmy dosyć nawet jak wszyscy poszli spać. Razem z Veroniką, Ryanem, Chazzem i Justinem siedzieliśmy prawie do rana gadając tak naprawdę o niczym. Dopiero koło 5 nad ranem przegraliśmy ze zmęczeniem i rzuciliśmy się na kanapy w salonie.

Rano, a dokładniej w południe dowiedzieliśmy się, że Jaxon nadal jest chory i nie będzie mógł przyjechać żeby spotkać się ze swoim bratem. Postanowiliśmy więc pojechać do niego. Czekała nas dwugodzinna podróż, więc mieliśmy trochę czasu aby pobyć sami.
- I jak ci się podobają święta w Kanadzie? - zapytał Justin kiedy jechaliśmy samochodem.
- Super! Zakochałam się w tym miejscu, w tej atmosferze, tych ludziach. To najlepsze święta w moim życiu! - wyszczerzyłam się do niego w głupokowatym, jak mi się wydaje, uśmiechu.
- To się cieszę. - uśmiechnął się mój chłopaka. - Bo moje również. - dodał po chwili głaszcząc moje kolano.
To jest ta chwila, kiedy chcę żyć wiecznie. Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie, mam cudownego chłopaka, święta moich marzeń właśnie trwają więc czego chcieć więcej? Niczego, mam dosłownie wszystko.

Zapukaliśmy w drzwi frontowe domu taty Justina, które chwilę później się otworzyły.
- Justin, synu! - krzyknął oszołomiony mężczyzna, po czym przytulił Justina.
- Tak, cześć tato.. - zaśmiał się chłopak, kiedy wydostał się z uścisku swojgo ojca. - Ym, to Kate, moja dziewczyna. - uśmiechnął się. - Pomyśleliśmy, że skoro nie możecie przyjechać do nas, to my przyjedziemy do was. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?
- Miło mi cię poznać, Kate. Jestem Jeremy. Oczywiście, że nie mam nic przeciwko! Cieszę się, że przyjechaliście.
- Kto to? - usłyszałam głos małej dziewczynki. - Justinnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnn!! - wybiegła zza roku wprost w objęcia Justina.
- Cześć Księżniczko!
- Heej! Czemu tak długo nie przyjeżdżałeś? Tęskniłam za tobą! Jaxon jest chory i nie mogliśmy pojechać do babci na Gwiazdkę. - powiedziała smutnym głosem.
- Wiem, wszystko wiem. Dlatego przyjechaliśmy do was, bo też strasznie tęskniłem! - odpowiedział mój chłopaka. - Chodź, poznasz kogoś.
- Hej. - powiedziałam do małej Jazmyn. - Jestem Kate.
- Hej. - odpowiedziała mi nieśmiało. - Ja jestem Jazzy.
- Wiem, dużo o tobie słyszałam od twojego brata. - uśmiechnęłam się. - Cieszę się, że w końcu mogłam cię poznać osobiście.
- Jesteś jego dziewczyną? - zapytała tym razem mniej nieśmiało.
- Tooo ja idę zobaczyć co z Jaxonem. - zaśmiał się Justin i zniknął za rogiem.
- Właściwie to.. tak. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.. - powiedziałam niepewnie. Trudno mi uwierzyć, że 5-latka wprawiła mnie w zakłopotanie.
- No co ty, jesteś ładna. Możesz być jego dziewczyną. - uśmiechnęłą się do mnie, a ja zachichotałam. - No to się cieszę. Chodź, poszukamy twoich braci. - dodałam.

- To dla ciebie. - usłyszałam głos Justina z pokoju obok którego przechodziłyśmy.
- Tutaj są, Jaxon musi leżeć w łóżku. - powiedziała Jazzy ciągnąc mnie za rękę do pomieszczenia gdzie siedzieli chłopcy.
- Oo, jesteście. Proszę, to prezent dla ciebie. Mikołaj zostawił go u babci. - powiedział Justin wręczając swojej siostrze ogromny pakunek.
Dzieciaki bardzo cieszyły się ze swoich prezentów i od razu zaczęły się nimi bawić. Spędziliśmy w pokoju Jaxona grubo ponad godzinę. Dopiero kiedy Jeremy zawołał nas do salonu, oderwaliśmy się od zabawek. Poznałam żonę Jeremiego, porozmawialiśmy, zjedliśmy obiad i wróciliśmy do pokoju Jaxona, żeby nie czuł się samotny. Kiedy zaczęło się ściemniać, niestety musieliśmy pożegnać się z rodzeństwem Justina i wracać do domu jego babci.
- Obiecaj, że następnym razem przyjedziesz na dłużej. - płakała mała Jazzy.
- Obiecuję. Na pewno przyjadę już niedługo. Albo wy przyjedziecie na przerwę zimową do nas, co ty na to? Pójdziemy na lodowisko, hm? - próbował ją pocieszyć Justin.
- Mhm.. - odpowiedziała nadal szlochając.
- Ej, Księżniczko. Nie płacz, bo ja będę płakał. Zadzwonie do ciebie wieczorem i powiesz mi czy Lolly już śpi, okej? Ale obiecaj, że nie będziesz już płakać. - uśmiechnął się wskazując na lalę, którą jej podarował.
- Okej. - uśmiechnęła się lekko puszczając Justina.
- Pa maluchy. - powiedziałam do Jaxona i Jazzy, na co oni przybiegli do mnie i mnie przytulili. Byłam zaskoczona, pozytywnie oczywiście.
- Przyjedziesz jeszcze do nas? - zapytał Jaxon.
- Tylko wtedy, jeśli wskoczysz spowrotem do łóżka. Inaczej będziesz dłużej chory. - odpowiedziałam lekko targając jego włosy.
Pożegnaliśmy się jeszcze raz ze wszystkimi domownikami i wsiedliśmy do samochodu.


- Nananananana, to już dziś, to już dziś! - ćwierkała radośnie Veronika od samego rana.
- Co takiego? - zapytałam w połowie jeszcze śpiąc.
- Jak to co? Impreza u Ryan'a. Dzisiaj Nowy Rok kochana!
- Ach o to się rozchodzi, okej. - odpowiedziałam przewracając się na drugi bok. - Pogadamy jak sie obudzę.
- Nie ma mowy! Wstawaj już! Musimy zacząć przygotowania! - zaczęła skakać po moim łóżku dziewczyna. Tak jak ją lubię, tak w tym momencie ją znienawidziłam.
Moja mama razem z mamą Justina wróciły po Świętach do domu, a ja z Justinem zostaliśmy dłużej, aby móc tutaj w groni jego starych przyjaciół móc przywitać Nowy Rok. Jeśli jednak mam dotrwać do północy, wolałabym się wyspać niż wstawać wcześnie rano.
- Która jest właściwie godzina? - zapytałam Veronikę.
- Zaraz 13.
- Która!? O Boże. Gdzie jest Justin? - niespodziewałam się, że już jest ta godzina. Myślałam, że może 10..
- Chyba u Ryan'a. Coś tam mieli szykować, nie wiem. Wstawaj, musimy się przygotować na ten wieczór i nooooooc!
- Już wstaje. - odpowiedziałam zakrywając twarz kołdrą.

- Wszystko mamy? Sprawdzcie, żeby później nie było kłopotów z prowiantem. - zawołał Chazz kiedy skończyliśmy przygotowania do imprezy.
- Wszystko jest, nie ma co się martwić. Brakuje tylko ludzi. - odpowiedział Justin.
- No dobra, to ja nie chcę was wyganiać czy coś, ale mam zamiar teraz się wyspać, więc won z mojego domu i do zobaczenia o 19. - zaśmiał się Ryan'a.
- Mam zamiar zrobić to samo. - burknęłam wychodząc na zimne ulice Stratford.
- Ja też. - rzucił Justin. - Zadzwonili o 9 i kazali mi przyjść wszystko przygotowywać. Jestem nieżywy. - dodał ziewając.
- Mamy jakieś 3 godziny żeby się wyspać, przygotować i tutaj wrócić.
- Najważniejsze to wyspać się, reszte jakoś się ogarnie. - zaśmiał się mój chłopak.

__________________________________________________________________________________
Okej, najprawdopodobniej wszyscy mnie tutaj nienawidzicie, ale no PRZEPRASZAM!
Pracowałam w wakacje, więc nie miałam kiedy usiąść i czekokolwiek napisać, teraz mieszkam gdzieś indziej i tam nie mam dostępu do internetu. Pozostają weekendy, kiedy jestem w domu i mogę wejść coś napisać. Dlatego umawiamy się, że rozdziały będą pojawiały się w weekendy.
A, co najważniejsze, dziękuję, że mimo że rozdziały nie pojawiały się przez przeszło 2 miesiące to wy nabiliście 2 tysiące więcej wyświetleń. Nie spodziewałam się tego, naprawwdę! Ponad 4 tysiące, cieżko mi uwierzyć!
Co do komentarzy.. Wszystko wyjaśnione, najnormalniej w świecie nie odblokowałam możliwości dodawania ich przez osoby anonimowe, teraz jest taka możliwość, więc czytam = komentuję? Byłoby spoko!
Jeszcze jedną ważną wiadomość miałam, ale zapomniałam!
Ach tak! Byłam zmuszona do zmiany twittera, nie mogę go tutaj podać, więc jeśli chcecie załapać ze mną jakiś kontakt, czy być informowani o rozdziałach, to możecie zostawić swoją nazwę w komentarzu, albo odezwać się na asku, którego chyba nie podawałam wcześniej, więc oto on - ASK.
A i rozdział powyżej jest mega naciągany, pisany na żywca, niesprawdzony, za dużo dialogów, mało treści i w stu procentach bezsensowny, ale musiałam coś napisać, jak zobaczyłam ilu was tu było no i jakoś tak.
Dobra, bo notka zaraz będzie dłuższa od rozdziału.
PRZEPRASZAM I DZIĘKUJĘ JESZCZE RAZ! x