Przez ostatnie dwa tygodnie nie myślę o niczym innym jak o naszej podróży do Kanady. Nie wiem co było większe - zaskoczenie, czy radość, kiedy mama zgodziła się, abyśmy spędziły Święta Bożego Narodzenia u babci Justina. Jednak radość wyparowała przy pierwszym samolotowym schodku, a jej miejsce zajął strach. Paniczny strach. Myślałam, że jestem odważniejsza i zwykły lot samolotem to dla mnie nic takiego, a okazuje się, że jest wręcz przeciwnie. Od kilku minut siedzę sparaliżowana w fotelu między mamą a Justinem, który stara się mnie jakoś uspokoić. Jego starania idą na marne, bo naprawdę, wizje, które tworzą się w mojej głowie są silniejsze ode mnie.
- Kochanie, naprawdę wszystko będzie dobrze. - wciąż zapewniał mnie mój chłopak.
- Wiem, ale i tak cholernie się boję. Jestem porąbana. - pokręciłam głową.
- To normalne podczas pierwszego lotu. - pogłaskał moją dłoń, którą cały czas trzymał.
- Proszę Państwa, startujemy. - usłyszeliśmy głos tej pieprzonej stewardessy. Serio, działa mi na nerwy swoim ciągłym gadaniem.
- O cholera! - poczułam jak wszystkie moje wnętrzności podskakują do góry kiedy samolot startował.
- To tylko 5 godzin lotu, będzie dobrze. - Tylko 5 godzin? Serio Justin? pomyślałam od razu, ale nie zdążyłam tego powiedzieć bo przerwał mi nie kto inny, jak stewardessa.
- Uwaga, uwaga! Za chwilę czekają nas małe turbulencje, jednak to nic niebezpiecznego. Proszę zachować spokój.
- Że co?! O nie Justin! Ja chcę wysiąść, teraz serio się boję i nad tym nie zapanuję! - zaczęłam panikować.
- Hej, hej kochanie! Jestem przy tobie, wszystko jest dobrze. Na tym odcinku zawsze są turbulencję, a jak widać, jeszcze żyję. - uśmiechnął się do mnie pocieszająco.
- Mów do mnie, mów tak, żebym nie mogła myśleć o tym pieprzonym locie. - zwróciłam się błagalnym tonem do chłopaka.
- Okej.. Opowiem ci trochę o Kanadzie, a ty się rozluźnij. - zaczął i w tym samym momencie szarpnęło samolotem a ja prawie wyskoczyłam z fotela. - Spokojnie kochanie. - złapał mocniej moją dłoń i zaczął ją głaska tak jak wcześniej.
Justin zaczął opowiadać o swoich dziadkach, o świętach w Kanadzie kiedy szarpnęło nami tak mocno, że uderzyłam głową w siedzenie przede mną. Kompletnie nie wiedziałam co się dzieje. Spojrzałam na mamę, która najwidoczniej też się uderzyła, bo mocno trzymała się czoła. W momencie kiedy chciałam zobaczyć czy Justinowi się coś stało, znów byliśmy w stanie turbulencji i tym razem również uderzyłam się w głowę i chyba straciłam przytomność. Wtedy poczułam ogromny gorąc, jakbym siedziała przy kominku a moje nogi były ogrzewane przez jego ogień. Chciałam poruszyć nogami, bo było mi stanowczo za gorąco, ale nie mogłam. Nic nie mogłam zrobić. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że temperatura przy moich nogach jest coraz większa. Mimo ogromnego bólu głowy postanowiłam otworzyć oczy i wtedy ujrzałam coś strasznego. Wokół mnie były porozwalane fotele i inne części samolotu. Nigdzie nie było Justina ani naszych mam. Spojrzałam w dół, żeby sprawdzić czemu pieką mnie nogi, a moim oczom ukazał się ogień. Płonęłam! Moje ciało płonęło! Zaczęłam krzyczeć, wyrywać się z pasów, ale nie miałam siły, byłam zbyt słaba.
- Kate! Kate! - usłyszałam głos mojej mamy.
- Mamo! Gdzie jesteś?! Gdzie wy wszyscy jesteście?! Pomocy! - krzyczałam ile sił w płucach.
- Kate! Kochanie! - teraz wołał mnie Justin. Cholera jasna, gdzie oni wszyscy są?! Nagle poczułam szarpnięcie za ramiona i otworzyłam oczy, które nie wiem kiedy zamknęłam. - W końcu, Kate! Co ci się śniło?! Strasznie się rzucałaś po fotelu! Wszystko w porządku?! - Justin patrzał na mnie z przerażeniem w oczach.
Kompletnie nie wiedziałam co się dzieje i gdzie jestem. Zaczęłam rozglądać się wokół i okazało się, że wciąż znajdujemy się w samolocie, a cała sytuacja sprzed chwili to głupi sen.
- Kate, wszystko dobrze? - ponowiła pytanie moja mama.
- Tak, myślę, że tak. Miałam tylko zły sen. Długo jeszcze będziemy lecieć? - zapytałam wciąż oszołomiona tym, co mi się śniło.
- Nie, za jakieś 15 minut lądujemy. Moje opowieści były aż tak nudne, że przespałaś całą podróż. - uśmiechnął się Justin.
- Gdybyś wiedział co mi się śniło. - opadłam na fotel i wypuściłam powietrze, które wciąż wstrzymywałam.
Z wielką ulgą i trzęsącymi się nogami opuściłam pokład samolotu.
- Witajcie w Kanadzie! - zawołała śpiewnym głosem mama Justina.
- Jak się czujesz? Lepiej? - zapytała moja rodzicielka.
- Tak, jestem przeszczęśliwa opuszczając to miejsce. - wskazałam na samolot i wszyscy się zaśmiali.
- No to co? Najpierw jedziemy do babci się przywitać, a później się zobaczy. - zawołał Justin, a jego oczy były przepełnione ekscytacją.
Droga z lotniska do domu dziadków Justina trwała niecałe 30 minut. Obserwowałam bacznie ulice Kanady, które bardzo różniły się od tych w naszym mieście. Wszystkie domy były pięknie przystrojone i lekko zaśnieżone. Ludzie na ulicach śmiali się, dzieci lepiły bałwany i inne bałwanopodobne stwory. Zakochałam się w tym miejscu!
- Jesteśmy na miejscu. - zawołał Justin uśmiechając się od ucha do ucha.
Tak jak inne domy, dom dziadków Justina był duży, piękny i starannie przystrojony. Kiedy weszliśmy do środka, w powietrzu poczuliśmy zapach świątecznych ciasteczek, co momentalnie wywołało uśmiech ma mojej twarzy.
- Mamo, tamo! Przyjechaliśmy! - krzyknęła Pattie. Nagle zza drzwi wyłoniła się kobieta, jak podejrzewam babcia Justina i z łzami w oczach zaczęła ściskać swoją córkę i wnuka.
- Babciu, to moja dziewczyna, Kate, i jej mama, Emily. - przedstawił nas mój chłopak.
- Dzień dobry. - przywitałyśmy się obie z mamą i uśmiechnęłyśmy, a babcia złapała nas w mocnym uścisku.
- Jestem Diane. - powiedziała gdy nas puściła.
- A gdzie dziadek? - zapytał Justin.
- A gdzie on może być? Siedzi w salonie przed telewizorem i nic mi nie pomaga. - zaśmiała się Diane.
- My pani chętnie pomożemy. - uśmiechnęła się moja mama.
- Diane, złotko, mów mi Diane. - również się uśmiechnęła. - Jesteście na pewno zmęczeni podróżą, poradzę sobie.
- Przeciwnie, ja odpoczęłam. Dawno nie spędziłam tylu godzin siedząc. - zaśmiała się mama.
- Dobrze, chodźcie. Najpierw coś zjecie, opowiecie co tam u was, a później zajmiemy się robotą. - powiedziała kobieta prowadząc nas do kuchni.
- My pójdziemy przywitać się z dziadkiem. - zawołał Justin łapiąc mnie za rękę. Chwilę później byliśmy już w dużym salonie, w którym znajdowała się wielka, pięknie przystrojona choinka.
- Cześć dziadku! - przytulił się do staruszka Justina.
- O chłopaku! Co ty tu robisz? - zapytał zaskoczony mężczyzna.
- Przyjechaliśmy na święta. - zaśmiał się Justin. - Chcę ci kogoś przedstawić! - Justin machnął do mnie ręką, żebym do niego podeszła więc tak zrobiłam.
- Dzień dobry. - powiedziałam nieśmiało.
- Chłopaku! Kim jest ta piękna dama? - zapytał dziadek Justina.
- To Kate, moja dziewczyna. - powiedział dumnie chłopak, na co zachichotałam.
- Witaj, młoda damo! - powiedział wstając i przytulając mnie do siebie. Chyba wszyscy w rodzinie Justina lubią się przytulać. - A więc uziemiłaś naszego chłopaka. Gratuluję! - zaśmiał się, a ja do niego dołączyłam.
Chwilę posiedzieliśmy z dziadkiem Bruce'em i pooglądaliśmy mecz hokeja, który Justin uwielbiał, a później poszliśmy do kuchni aby coś przekąsić. Następnie chłopak oprowadził mnie po całym domu, który okazał się być jeszcze większym, niż mi się wydawał.
- Jest jeszcze ktoś, komu chciałbym cię przedstawić. - uśmiechnął się do mnie Justin, obejmując mnie kiedy staliśmy w jego pokoju.
- Kto taki? - zapytałam zainteresowana.
- Moi przyjaciele. Rzadko się widujemy od kiedy nie mieszkam w Stratford. - powiedział trochę smutniejszym głosem.
- Chętnie ich poznam! - uśmiechnęłam się do niego i dałam mu krótkiego buziaka w policzek.
- No to chodźmy. - objął mnie jedną ręką w pasie i ruszyliśmy w stronę kuchni. - Idziemy się przejść, niedługo wrócimy. - poinformował nasze mamy i swoją babcie.
- Jasne, lećcie. - zaśmiała się Diane.
Na dworze było już chłodno, więc Justin mocno mnie do siebie przytulał kiedy szliśmy chodnikiem.
- Tu jest pięknie, cudownie, idealnie! - zachwycałam się mijanymi krajobrazami.
- Tak, to prawda! - uśmiechnął się do mnie.
Idąc, Justin opowiadał mi historie ze swojego dzieciństwa. Dotychczas nie wiedziałam, że wiódł życie w Kanadzie i Atlancie, co było spowodowane problemami między jego rodzicami. Na szczęście wszystko jest już dobrze i chętnie spędza czas w obu domach. Dowiedziałam się też, że z jego rodzeństwem, za którym wprost szaleje, jest spokrewniony tylko ze strony ojca, dlatego też nie miałam okazji ich wcześniej spotkać, bo mieszkają tutaj, w Stratford. Wcześniej nawet nie wpadłam na pomysł, aby go o to zapytać.
- To tutaj. - wskazał na kolejny piękny dom. - Tu mieszka Ryan, a tu obok Chris. - Zapukał do drzwi pierwszego domu, które chwilę później się otworzyły.
- Bieber?! No nie wierzę! Brachu, kupę lat cię nie widziałem! Gdzieś ty się podziewał?! - nadawał jak katarynka chłopak, przytulając Justina w przyjacielskim uścisku.
- A gdzie mogłem się podziewać? - zaśmiał się Justin.
- Fiu fiu fiu.. Czyżbyś była tą sławną Kate, o której ciągle nadaje Biebs? - spojrzał na mnie Ryan, a ja momentalnie się zaczerwieniłam.
- Ymmm, tak. Chyba tak. - odpowiedziałam zawstydzona.
- Zamknij się Butler. - zaśmiał się Justin popychając swojego przyjaciela. - Tak, to Kate. Kate, poznaj idiotę Ryana. - nie przestawał się śmiać.
- Bardzo mi miło. - uśmiechnął się do mnie chłopak. - Wchodźcie, akurat jest u mnie Chris, pewnie się ucieszy jak was zobaczy.
- Oczywiście, że się cieszę! - nagle za Ryanem pojawił się kolejny chłopak. - Siemasz Justin! Dobrze znowu cię widzieć.
- Cześć, dzieciaku! - zaśmiał się Justin i tak jak z Ryanem, przywitał się z chłopakiem uściskiem.
- Hej Kate. - przytulił mnie lekko Chris.
- Hej. - odpowiedziałam uśmiechając się.
- No wchodźcie bo zimno. - pośpieszył nas Ryan. - Trzeba nadrobić te kilka miesięcy. Internet i telefony to nie to samo. Dawajcie, dawajcie.
Tak oto spędziłam miły wieczór w towarzystwie Justina i jego przyjaciół. Było naprawdę miło i śmiesznie. Tak jak kiedyś Dennis i John, tak teraz oni opowiadali mi śmieszne historie z dzieciństwa mojego chłopaka. Umówiliśmy się, że Nowy Rok spędzimy razem albo na jakiejś imprezie, albo zrobimy domówkę w domu Ryana, bo jego rodziców na pewno nie będzie. Musiałam obiecać w imieniu Justina, że w wakacje przyjedziemy do Stratford na dłużej i pojedziemy w jakieś tajemnicze miejsce chłopaków.
Około godziny 23 rozeszliśmy się do swoich domów. Z Justinem wkradliśmy się do kuchni jego babci i zjedliśmy trochę ciasteczek, chichocząc sami z siebie. Jako że po kąpieli nie byliśmy jeszcze zmęczeniu, poszliśmy do salonu, rozpaliliśmy kominek i rozsiedliśmy się wygodnie. Rozmawialiśmy o nas, o tym jacy jesteśmy szczęśliwi, że jesteśmy tu razem i nie musimy wisieć na telefonach 24/24 jak pewni by było gdyby moja mama nie zgodziła się na spędzenie świąt w Kanadzie. Około 2 nad ranem zmęczeni zasnęliśmy przy kominku przytuleni do siebie. Zapowiada się idealny czas.
_________________________________________________________________________________
Zdziwieni, że rozdział tak szybko? Ja też!
Miał być lepszy, ale pomysł miałam tylko na ten lot samolotem, później już pisałam na żywca, więc nie wyszło to za dobrze :c ale będę się starała, żeby kolejne były lepsze.
Widzę, że umowa czytam - komentuję nie wyszła, trudno.
Muszą wystarczyć mi wyświetlenia :)
Do następnego! x
Zostałaś nominowana do The Versatile Blogger :) Więcej szczegółów tutaj : http://thedarknessofhersoulx33.blogspot.com/2013/07/nominacja-do-versatile-blogger.html#comment-form
OdpowiedzUsuńjacy oni są kochani <3 asahsvgsgzhasvd ;*
OdpowiedzUsuńDlaczego tak długo się rozdział nie pojawia?
OdpowiedzUsuń